Lot NH218 z Monachium do Tokio startuje o dziesiątej wieczór. Po około godzinie lotu samolot mija Gdańsk i kieruje się w stronę Litwy. Kolejną godzinę później mija Sankt Petersburg i wlatuje w rosyjski interior. Pasażerowie, dla których jest już północ idą zazwyczaj spać… Budzą się „rano” i starają się powoli przestawiać organizm do siedmiogodzinnej różnicy czasu. Ja postanowiłem wyjrzeć za okno (zasłonięte zazwyczaj podczas tego typu lotów). Odsłoniłem więc okno i moim oczom ukazała się Rosja. Rosja wielka i szeroka, skute lodem syberyjskie rzeki, tajga nieomal po horyzont ustępująca daleko miejsca tundrze. Osad ludzkich brak. Tylko lód, śnieg. Świadomość, że oto po całej nocy wciąż jestem nad Rosją i ciągnie się owa Rosja tak daleko, jak tylko spojrzeć zdołam była przytłaczająca.
Kilka lat wcześniej reporter Gazety Wyborczej Jacek Hugo-Bader udał się w podróż na Kołymę. Wyjaśnić tu należy iż Kołyma to rzeka i od nazwy owej rzeki przyjęła się zwyczajowa nazwa tego obszaru. Kołyma to Syberia – tylko „bardziej”. Przede wszystkim na północ (choć region kołymski stanowi część Syberii), ale też „bardziej” w sensie temperatury (dane dla miejscowości Ust-Niera): średnio w zimie jest 57 stopni mniej niż w lecie. Ale to tylko średnio – bo najcieplej było 33 stopnie powyżej zera – a najzimniej to minus 60 stopni.
Jest też Kołyma miejscem kaźni tysięcy albo wręcz milinów ofiar „Archipelagu Gułag”. Ofiarami są też ci, co przeżyli. Bestialstwo stworzonego przez Stalina systemu ciągnie się do dzisiaj – w cierpieniu ofiar, ale i ich potomków. Trauma i wszechogarniające zło gułagów trwa przez pokolenia i to nie tylko w sensie złamania kręgosłupa kraju i wyhodowania Homo Sovieticus. To także lata pokręconych i ciężkich życiorysów…
Ląduje więc Hugo-Bader w Magadanie – „złotym sercu Rosji” i zaczyna swoją podróż Traktem Kołymskim – czyli szosą łączącą Magadan z Jakuckiem. Na Kołymę dostać się niełatwo (pomijając samolot) – do Magadanu da się jedynie dopłynąć a Jakuck połączony jest z resztą świata kiepską drogą. Poza tym zostają lokalne dróżki i oczywiście – Trasa. 2500 kilometrów szutru i błota, bo asfalt występuje jedynie w kilku osadach po drodze. Autor pokonuje trasę autostopem, głównie w kabinie ciężarówek, potężnych Kamazów, Ziłów i Liazów, których kierowcy podczas nocnego postoju nigdy nie wyłączają silnika. Środowiskiem mało kto się przejmuje, szczególnie gdy wielkie buldożery ryją tajgę aby dostać się do złotonośnych żył. Wydobycie kilograma złota to kilkaset kilogramów spalonej ropy, setki litrów zanieczyszczonej wody, hektary lasu zamienionego w kopalnię odkrywkową.
Wszystkie internetowe składanki filmów pod zbiorczym tytułem „Tymczasem w Rosji” („Meanwhile in Russia”) przestają być jedynie zbiorem śmiesznych skeczy. To zapis potwornie trudnego życia w tym kraju. Permanentny niedobór, trudne warunki klimatyczne, powszechna bieda i rozpad struktur państwowych („państwo teoretyczne”) trzymanych do kupy przez niepisany sojusz bezpieki i bandziorstwa – a to wszystko podlane hektolitrami wódki. Taka jest geneza tych wszystkich śmiesznych, a tak naprawdę strasznych filmów.
Książka podzielona jest na trzy części opisujące kolejno pobyt autora w Magadanie i jego okolicach, jazdę Traktem oraz przejazd przez Jakucję, czyli część Traktu która leży w rejonach gdzie gospodarzami są Jakuci a nie Rosjanie. Im dalej w Trasę, tym mniej wielkorosyjsko się robi. Magadan i okolice dają poczucie rosyjskości taką, jaką znamy my, Polacy. Kilkaset kilometrów dalej jest już inaczej. To tereny wiejskie, mniej zaludnione, biedniejsze, gdzie ludzie są (zdaniem autora) sympatyczniejsi. Jacek Hugo-Bader zna rosyjski, więc nie ma problemów z dogadaniem się z Rosjanami jak Słowianin ze Słowianinem. Wyjazd do Jakucji to już inny świat. Rozmowy z Jakutami powodują iż przyzwyczajony do rosyjskiej duszy Hugo-Bader trochę zdaje się gubić. Surowe warunki w którym przyszło im żyć powodują, iż Jakuci się przed nim zamykają. Zachowują się tu trochę jak Japończycy, których izolacja wciąż jest widoczna w ich społeczeństwie. I w pewien sposób czytając ową „jakucką” część książki delikatnie czułem ducha Japonii.
Oprócz podziału na trzy części, autor wprowadza podział na Dziennik Podróży, licząc i notując w nim skrzętnie wydarzenia, oraz na rozdziały poświęcone spotykanym przez niego po drodze ludziom i ich Historiom. Każda z tych osób to wrota do niesamowitego świata. Ich motywacje, ich wspomnienia, historie ich rodzin ukazują Kołymę, Rosję a nawet cały ZSRR z zupełnie innej perspektywy. To łamie ową prostotę historyjek „Tymczasem w Rosji” – tym razem nie ma obrazu pozbawionego komentarza jak na youtube, tym razem jest opowieść, ale i uzasadnienie.
Każda z tych historii sama w sobie jest zbyt krótka, aby dogłębnie opisać Kołymę, jednak w miarę czytania, powoli, powolutku każda z nich niczym element układanki tworzy wielkie puzzle. Trudno wybrać z tej układanki choć jeden kawałek aby nie brzmiał banalnie. Jednak w całości książka Hugo-Badera daje do myślenia, wciska w fotel.
Daleka północ to miejsce gdzie wiele uznanych przez nas zasad ulega… rozproszeniu. Ociera się wiele razy autor o nadrealność. Nie wiadomo, czy to co się dzieje to prawda, pijacki omam czy prastara magia Buriatów, Jakutów i innych plemion północy. Filmy z pod znaku „Tymczasem w Rosji” daleko przesuwają naszą wiarę w porządny, stabilny, uporządkowany świat. Sam Hugo-Bader stwierdza „Dwadzieścia lat jeżdżę do Rosji i wierzę we wszystko”. Cokolwiek myśleliśmy o Rosji wymaga przeredagowania. Świat z perspektywy Moskwy jest bowiem niepełny, trudno zrozumieć (lub tylko próbować zrozumieć Rosję) bez Kołymy. Dlatego właśnie „Dzienniki kołymskie” trzeba przeczytać.
Jacek Hugo-Bader: Dzienniki kołymskie, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2011