Podczas zakupów w sklepie internetowym bardzo szybko zauważam, iż dany sklep jest firmą niemiecką. Specyficzna forma organizacji, sposób zwracania się do klienta, rodzaj uprzejmości. Pomimo faktu, iż wszystko wyrażone jest składanie w języku polskim jakiś szósty zmysł mówi mi, iż oryginalne teksty sklepu internetowego powstały w języku Goethego. Duch Niemiec jest nieuchwytny, ale wyczuwalny.
Ten sam duch unosi się nad zbiorem opowiadań Bernharda Schlinka zatytułowanym „Coraz dalej od miłości”. Gdyby nawet pozbawić historie opowiedziane przez autora oczywistych odniesień do miejsc i dat a następne zastąpić je abstrakcyjnymi nazwami miast lub wydarzeń historycznych, to i tak czytelnik zorientuje się, że mowa o Niemczech drugiej połowy XX wieku. Tego typu zabieg ingerencji w tekst wydaje się być oczywiście daleko idącą zmianą w historii donosów do Stasi czy też w opowieści o hitlerowskiej przeszłości ojca, jednak opowiadania Schlinka oprócz bycia niemieckimi do szpiku kości, dotykają problemów i wydarzeń, które możliwe były w wielu miejscach na świecie. Problem współpracy z bezpieką i „trupów w szafie” to przecież także polska specjalność. Grabienie majątków prześladowanej mniejszości narodowej zdarzało się przecież całkiem niedawno w byłej Jugosławii a problem żydowskiej krwi na rękach dotyczy wielu narodów Europy…
Klamrą spinającą cały tom opowiadań jest miłość. Najczęściej jest to jednak jej brak, powiązany w jakiś sposób z demonami przeszłości. Najmocniej czuć to w otwierającym książkę opowiadaniu „Dziewczynka z jaszczurką”, gdzie całe życie bohatera zostaje zwichrowane przez nazistowską przeszłość jego rodziny. To opowiadanie czyta się bardzo niekomfortowo, tekst wręcz uwiera. Brak rozliczenia się z przeszłością powoduje, iż coraz mocniej zaciska się pętla beznadziei na rodzinie dawnego hitlerowca. Rozbite życia znajdują w końcu swoje ukojenie, ale za cenę…
Niemiecka przyszłość i odpowiedzialność narodów pojawia się także w opowiadaniu „Obrzezanie”. Po jednej stronie Niemiec, po drugiej – Żydówka. Mimo, że od końca wojny minęło kilkadziesiąt lat, a oboje spotykają się w Nowym Jorku wisi między nad nimi niczym miecz Damoklesa klątwa przeszłości. Niemiec pozbawiony jest antysemityzmu, Żydówka nie chce winić wszystkich Niemców za Holocaust, jednak coś powoduje, że ich związek jest skazany na niepowodzenie. Lata mijają, jednak coś wciąż jest na rzeczy. To po prostu nie może się udać… Warto rozpatrywać to opowiadanie w kilku kategoriach. Jedną z nich jest coś co nazwałbym „pamięcią społeczną”. Wydaje się, że dwie wykształcone osoby zdawać sobie mogą sprawę iż żadne z nich nie jest za nic odpowiedzialne, jednak fakt przynależności jednego z nich do obarczonej przeszłością grupy powoduje przypisywanie cech i owo „lubię Cię, choć jesteś Niemcem”. Sądzę, że spokojnie znajdą się na świecie ludzie którzy przypną Schlinkowi za ten tekst łatę antysemity. Postacie pamiętliwych Żydów z opowiadania nie są jednak przytykiem, bo dokładnie tak samo zachowuje się wielu Polaków wobec Ukraińców. Niemiec urodzony po wojnie nie czuje się odpowiedzialny za Holokaust dokładnie tak samo jak młodzi Polacy nie czują się odpowiedzialnymi za Jedwabne, młodzi Ukraińcy – za Wołyń a młodzi Turcy – za rzeź Ormian sto lat temu. Pamięć społeczna jednak dopadnie każdego. Nie ma przed tym ucieczki…
Temat przeszłości powraca także w opowiadaniu „Zdrada”. Tyle że tym razem, mamy do czynienia z traumą NRD i jego upiorów. Czy rodzina może pozostać silna w czasie gdy państw stara się ją rozbić? Czy można złamać największe tajemnice małżonków, a jeśli tak to czy małżeństwo i jakakolwiek w nim wierność ma dalej sens? Czy da się posklejać to, co wydaje się być nienaprawialne?
Zdrada i tajemnica w opowiadaniach Schlinka pojawia się bardzo często. Wielokrotnie bohaterowie muszą konfrontować się z jej bezpośrednim efektami. Czasami jednak możemy jej skutki obserwować post mortem w dosłownym tego wyrażenia znaczeniu. Kiedy w spokojne i ustatkowane życie pewnego wdowca wkrada się list pochodzący od byłego kochanka jego żony, rozpoczyna on śledztwo. Odzierając rzeczywistość z kolejnych zasłon i dochodząc w końcu do prawdy spotyka w końcu owego „Tamtego mężczyznę” – biedaka i nędzarza, który konfabulacją kreuje się na lwa salonowego, co pozwala mu na kolejne podboje erotyczne i przede wszystkim – zdobycie pieniędzy na swe wystawne życie. Gdy czytałem to opowiadanie, przed oczami stawał mi wielokrotnie S. – mieszkaniec mojego osiedla, bohater krakowskich premier, benefisów i wernisaży. Każda transmisja telewizyjna z Teatru STU ukazywał go w pierwszym rzędzie. Człowiek, który w okresie swej świetności zawsze brylował na bankietach i zawsze otaczały go piękne kobiety. Z czasem jednak ów lew salonowy przestawał „bywać”, jego ubrania stały się gorsze, kobiety kręcące się przy nim przypomniały raczej nałogowe alkoholiczki zaś kelnerki w krakowskich kawiarniach widząc go wzywały ochronę (dosiadał się do grup i dokonywał zamówień jako „ja jestem z tą grupą”). Jego historia zakończyła się w sposób boleśnie banalny – zaniepokojeni sąsiedzi, dziwny zapach na klatce schodowej, policja, straż pożarna, karetka pogotowia, która już nie musi się spieszyć. Historia „Tamtego mężczyzny” urywa się w być może ostatniej radosnej chwili w jego życiu. Schlink opowieść w tym momencie przerwał, chcąc odpuścić czytelnikom zakończenia bliźniaczo podobne do tego, które rozegrało się a jednym z krakowskich blokowisk. Jest bowiem w tej książce wystarczająco wiele smutku.
Smutek, tęsknota i beznadzieja dominuje także w dwóch ostatnich opowiadaniach – „Kobieta na stacji benzynowej” to tragiczny i dołujący opis rozpadu małżeństwa. „Syn”, dziejący się w jednym z państw południowoamerykańskich dotyka zaś tematu zarówno rodziny i tego jak mało jej czasu poświęcamy, jak również tematowi wojny. Wojna która jest jak narkotyk, pochłania każdego i w celu uzyskania większych dawek popycha człowieka w objęcia diabła, spycha do paktowania z nieprzyjacielem nie dla pokoju, lecz dla większej dawki wojny.
Na koniec warto wspomnieć o znajdującym się w centrum zbioru opowiadaniu „Groszek cukrowy”. Ta przecudna humoreska o życiu berlińskiego bigamisty wywołuje co chwila uśmiech na twarzy. Głównemu bohaterowi wszystko się udaje, czego się nie dotknie zamienia się w złoto a kobiety wręcz wchodzą mu same do łóżka. Napisane ze swadą opowiadanie czyta się co chwila uśmiechając się do siebie. To jedyna w książce opowieść, gdzie co prawda miłości brak, ale tym razem nikomu to nie przeszkadza. Porządek jest iście niemiecki, wszystko działa jak w zegarku. Oddalamy się z bohaterami od miłości, ale w tym jednym, jedynym przypadku całkowicie nam to nie przeszkadza.
Bernhard Schlink: Coraz dalej od miłości, Muza, Warszawa 2010