Zastanawialiście się kiedyś (raczej w młodym wieku) co by było gdyby źli bohaterowie filmów czy książek nagle znaleźli się w Polsce, i zamiast mordować niewinnych amerykańskich cywilów (i później polec z ręki dzielnych amerykańskich marines oczywiście) zaczęli (lub przynajmniej by próbowali) siać popłoch w naszym kraju? Zresztą nie dotyczy to tylko bohaterów filmów – swego czasu krążyła w Internecie historyjka o tym jak Talibowie chcieli napaść na Polskę. W opowieści tej bojownicy przylatywali do Polski samolotem, i już na dzień dobry zamiast w Warszawie, lądowali na innym lotnisku z powodu mgły. Oczywiście ginęły im bagaże. Później myliły im się Pyrzowice z Balicami, na autostradzie były zacięte bramki, a objazd był źle oznakowany. W końcu ich samochód wpadł w dziurę i stracił zawieszenie. Gdy Talibowie podjęli decyzję o dojeździe do Warszawy nocnym pociągiem, obudzili się rano bez pieniędzy, bagażu i dokumentów. Próba wzięcia Urzędu Rady Ministrów szturmem także się nie powiodła, z uwagi na rolników, którzy w ramach demonstracji wylewali szambo. Terroryści trafili później na Stadion Dziesięciolecia, gdzie zostali zlikwidowani przez jedną z lokalnych mafii.
Oczywiście w sieci krążyły różne wersje tej historyjki, sens ich był jednakże głębszy: pokazywał, że Polska wciąż jest niestety krajem nieco dzikim, a obyczaje tu panujące mają się nijak do tych znanych z zachodniego świata. W opowieściach tych jest jednakże ziarnko prawdy – gdy w 2004 roku terroryści zaatakowali Hiszpanię, użyli bomb podłożonych w porzuconych w pociągach bagażach. Nie wiem czy taki scenariusz zadziałałby w Polsce – PKP od wielu lat bezskutecznie walczy z plagą złodziejstwa, a zostawienie czegokolwiek bez opieki w pociągu jest równoznaczne ze stratą.
Obraz polskiej wsi ze ściany wschodniej jako miejsca gdzie diabeł mówi dobranoc, a miejscowym bliżej do wschodu, niż do zachodu znakomicie eksploatuje od kliku dobrych lat Andrzej Pilipiuk w swoich opowieściach o Jakubie Wędrowyczu. Główny bohater skończył trzy klasy szkoły gminnej „jeszcze za cara” i pomimo setki na karku nadal się dobrze trzyma. Nie wiadomo jaki wpływ na to ma dobre, wiejskie powietrze, a jaki wlewane w siebie alkohole – od whisky, po denaturat. Nie wiemy też, czy w zachowaniu zdrowia pomaga mu towarzystwo równie jak on długowiecznych kompanów (jego kolega – Semen Korczaszko, to ostatni żyjący carski Biały) czy też specyficzna dieta (wszystko co się rusza, ze szczególnym wskazaniem na psy). Sekret długowieczności Wędrowycza jest chyba jednak nieco inny – jest on najlepszym cywilnym egzorcystą w Polsce (jeśli nie w Europie).
Jakuba poznajemy w chwili gdy tajemniczy Zabójca Egzorcystów chce posłać naszego bohatera do piachu (opowiadanie „Zabójca”). Stopniowo poznajemy jego makabryczne obyczaje kulinarne („Na rybki”, „Wojsławice od kuchni”, „Rewizja”) oraz specyficzne poczucie humoru („Horoskop na rok bieżący”). O tym, że Wędrowycz naprawdę zna się na rzeczy dowiedzieć się można z opowiadania „Hochsztapler” – najlepszej chyba w całym tomie humoreski, o warszawskim biznesmenie, który zakupił dom z duchami. Całość utrzymana jest w mocno karykaturalnym tonie. „Kroniki Jakuba Wędrowycza” zbierają w książkową całość najstarsze opowiadania o podlublińskim bohaterze. Niektóre z nich zdają się już nieco trącić myszką – jak choćby opowieść o rosyjskich generałach sprzedających w Wojsławicach głowicę jądrową.
Wspomniana na początku polska rzeczywistość wyziera w każdym opowiadaniu, jednak najmniej widać ją w „Implancie” i „Z archiwum Y”. W pierwszym z nich do Jakuba przylatują kosmici, a on wychodzi z opresji cało, dzięki jednemu PROCENTOWI zawartości alkoholu w krwi. W drugim z opowiadań, amerykańscy producenci chcą kręcić „Archiwum X” w Wojsławicach, lecz miejscowi upijają do nieprzytomności „agenta Mundka”.
Ten gorzelniany humor nie przeszkadza Wędrowyczowi zwalczać duchy, upiory i utopce, jednak pojawiają się w książce dwa, nieco nie pasujące zarówno do specyfiki, jak i do samego głównego bohatera opowiadania. Pierwsze z nich to „Hotel pod Łupieżcą”, czyli opowieść o tym, jak Jakub i jego koledzy zakładają hotel i łupią przybyszów (fakt, większości z nich się należy). Jakoś mi to łupienie do Jakuba Wędrowycza nie pasuje. Drugim opowiadaniem jest „Przeciw pierwszemu przykazaniu”, które, choć znakomite, to zupełnie znów nie pasuje do „uniwersum Wojsławickiego”. Nie napiszę niestety dlaczego nie pasuje, bo zepsułbym lekturę.
Podczas ostatnich Targów Książki w Krakowie, miałem przyjemność zamienić z Autorem parę słów. Andrzej Pilipiuk stwierdził, że wielu osobom jedna książka o Wędrowyczu wystarcza, a później następuje całkowita blokada i nie są w stanie czytać o wojsławickim bohaterze nic więcej. Inni, wprost przeciwnie, po pewnym czasie sięgają po więcej. Po przeczytaniu „Kronik…” od deski do deski (niektóre z opowiadań znałem wcześniej), nie sposób nie zgodzić się z autorem. Ciężko mieć wobec tej książki uczucia letnie – może się albo spodobać, albo można ją znienawidzić. Mnie osobiście się spodobała.
Andrzej Pilipiuk: Kroniki Jakuba Wędrowycza, Fabryka Słów, Warszawa 2007