Co robisz, jeśli wyrządzisz komuś przykrość? Przyzwoitość nakazuje podejść, wyciągnąć rękę i przeprosić oraz zadośćuczynić krzywdy. Złota i srebrna zasada, które namiętnie przywołuje Taleb nie zawsze są łatwe do zastosowania. Wymagają wyrzutów sumienia, wymaga wysiłku, wyczerpującego ego. Nie dziwne więc, że zamiast przeprosić, wiele osób woli iść na skróty.
Dysonans poznawczy pomiędzy wyobrażeniem, iż jest się porządnym człowiekiem a realiami, w których dokonało się czynu podłego jest ciężki. Przeproszenie wydaje się być oczywiste, ale jest trudne. Znacznie łatwiej usprawiedliwić swoją decyzję – najbardziej klasyczną formą jest „należało mu/jej się!”. Nawet jeśli na początku nie stawiamy sprawy tak mocno, to samo spojrzenie na „ofiarę” w nieco inny sposób stanowi otwarcie pewnej puszki Pandory. Stopniowo, dzień po dniu mózg oprawcy będzie się wybielał a każdego dnia poszkodowany będzie widziany w coraz to gorszym świetle. W końcu pojawi się owo „należało się”. Mechanizm samousprawiedliwienia powoduje, że przestajemy odczuwać nieprzyjemność pod tytułem „myliłem się”. Lepiej nam się śpi, wiedząc że jesteśmy fajni, nieprawdaż?
W swojej książce Aronson i Tavrson wychodzą od koncepcji dysonansu poznawczego i analizują wiele aspektów samousprawiedliwienia. Pokazują, iż nie jest to mechanizm statyczny, ale dynamiczny: podejmując dziś jakąś kluczową decyzję po tygodniu będziemy wewnętrznie dużo mocniej przekonani do tego, w którą stronę poszliśmy, a ludzie którzy podjęli decyzję odmienną staną się nam coraz dalsi. W książce podano przykład dwóch studentów którzy mając do wyboru ściągać czy nie (dla Amerykanów ściąganie ma ciężar gatunkowy podobny jak u nas małżeńska zdrada) podjęli dwie diametralnie różne decyzje, a po upływie kilku tygodni okazali się być tak mocno radykalni w swoich poglądach, że ich dyskusja o ściąganiu omal nie skończyła się bójką. Uważam, iż tego typu sytuacja miała też miejsce w Polsce, gdzie w 2005 roku głosowanie na PO czy na PiS (które to partie obiecywały stworzenie koalicji przeciwko wielkiemu wspólnemu wrogowi – SLD) to była kwestia równie drugorzędna, jak to czy lepsza jest zupa pomidorowa czy ogórkowa. Po kilku latach wzajemnej niechęci podział PO/PiS stał się podziałem definiującym w Polsce nieomal wszystko. Fanatyczni wyborcy są ślepi – gdyby w telewizji stanęli naprzeciw siebie Donald Tusk i Jarosław Kaczyński i jeden powiedziałby: „Jestem niemieckim szpiegiem” a drugi „Jestem rosyjskim szpiegiem” to zwolennicy PO wieszali by psy na „ruskim szpionie” równocześnie wychwalając Tuska, ile zrobił dla Polski mimo niemieckiej agentury. W tym samym czasie wyborcy PiS krzyczeliby iż wiedzieli od zawsze o prawdziwym obliczu Tuska, zaś współpraca Jarosława Kaczyńskiego z FSB została by rozmyta narracją o „bratnich Słowianach”.
Nie jest to zresztą problem polski – podobnie było z głosowaniem ustaw zgłoszonych przez Demokratów gdy Republikanom powiedziano, iż to ustawa republikańska (głosowali za). Demokraci odrzucili ich własną ustawę przedstawioną jako ustawa republikańska. Żydzi pałali oburzeniem na „palestyńską bezczelność” a Palestyńczycy byli wściekli na „pazernych Żydów”, podczas gdy zarówno Palestyńczykom jak i Izraelczykom przedstawiono propozycje dyplomatyczne ich własnych rządów jednak zasugerowano iż to w rzeczywistości propozycje strony przeciwnej. Po prostu podjęliśmy jakiś wybór i trzymamy się go uparcie ignorując rzeczywistość.
Przywołany przykład bliskowschodni pokazuje, iż nie jest to tylko i wyłącznie mechanizm sprowadzający się do ściągania bądź nie na egzaminie. Dzieci usprawiedliwiające się przy okazji dręczenia kolegi stawiają fundamenty pod kolejne nieprzyjemności wobec słabszego kolegi. Skoro bowiem „należało mu się” to także „należy mu się” znowu. Samousprawiedliwienie nakręcać może spiralę przemocy i raz odczłowieczony przeciwnik może być ponownie gnębiony. Skojarzenia z wojną i okrucieństwami nasuwają się same. Pokazuje to dobitnie przykład Rwandy – lata nakręcania mieszkańców na „wybicie śmierdzieli” doprowadziły w końcu do momentu, że wystarczyło jedynie rozdać pół miliona maczet. Gdy „mowa nienawiści” staje się podstawową narracją państwową oznacza to, iż idziemy w kierunku ludobójstwa…
Analizując jak łatwo w tak złe strony może pójść cywilizacja, nie sposób wyciągnąć jednego wniosku. Obserwując ostatnie nagonki na Polaków, którzy „antysemityzm wysysają z mlekiem matki” widać jak bardzo są one oparte na fałszywych przesłankach. Wystarczy wziąć biedę, nienawiść rasową (w tym przypadku wobec Żydów), która w każdym społeczeństwie w jakimś procencie występuje, niskie wykształcenie, dodać odpowiednią ilość propagandy i działań państwa (jak w Rwandzie bądź okupanta jak w Polsce) i Holocaust może się najzupełniej powtórzyć.
Aronson i Tavris nie piszą tylko i wyłącznie o wojnie i okrucieństwach. Ich książka w założeniu miała być pozytywna, gdyż autorzy uświadamiając Czytelnikom jakie błędy poznawcze i martwe punkty mają ich mózgi, pozwalają nam wziąć głęboki oddech i postarać się owym problemom zaradzić. Jest to bardzo dobre uzupełnienie „Pułapek Myślenia” Kahnemana, który rozważa wiele zagadnień głębiej, jednak z oczywistych powodów upraszcza długofalowe konsekwencje działania naszego mózgu. Kahneman dość skromnie w porównaniu z Aronsonem i Tavris omawia także kontekst socjologiczno – historyczny błędów poznawczych. Kontekst ów, bardzo mocno osadzony w polityce bliskowschodniej – stąd nasuwają mi się dość oczywiste skojarzenia z niedawno przeczytaną książką Taleba. W pewien sposób Talebowa koncepcja „skin in the game” stanowi bezpiecznik w spirali samousprawiedliwienia: George W. Bush interweniujący w Iraku nie cierpiał osobiście żadnych nieprzyjemności w związku z decyzją o wojnie. Mógł więc w ramach samousprawiedliwienia dorzucać do wojny kolejnych żołnierzy (Taleb nakazałby mu wysłać tam własne dzieci), tymczasem Elliot Aronson musiał wydać swoje własne pieniądze na kajak „usprawiedliwiający” mu zakup domu na przedmieściach koło jeziora, zamiast tuż koło uniwersytetu (gdzie pracował). Codzienne półgodzinne dojazdy dodatkowo pokazywały mu, że decyzja nie była optymalna – miał więc możliwość pełnego doświadczenia swojej decyzji, zarówno podczas miłego relaksu na kajaku, jak i podczas frustrującego stania w korkach.
Dysonans poznawczy ma jednakże dużo większe znaczenie. Jeden z rozdziałów poświęcony jest historii osób niesłusznie skazanych. Techniki wymuszania zeznań i – co najgorsze – przyznania się do winy ludzi niewinnych powodują, iż osoba uznana przez policjanta za winnego, ma spore szanse na wyrok skazujący. Usprawiedliwianie pierwszej decyzji, ignorowanie dowodów niewinności podejrzanego przy równoczesnym szukaniu dowodów winy powodują, iż śledztwo zamiast szukać winnego, staje się zbieraniem dowodów iż aktualnie podejrzany jest winny. Aktualnie podejrzany może być kimś kto po prostu miał pecha i znalazł się o złym czasie w złym miejscu – jednak bardzo trudno jest doświadczonym policjantom i prokuratorom przyznać się do błędu. Szczególnie, jeśli są naciskani żeby szybko skazać podejrzanego. Albo jeśli są naciskani żeby szybko znaleźć dowody. To tłumaczy dlaczego mamy sprawy takie, jak sprawa Tomasza Komendy. Tłumaczy także, dlaczego w Smoleńsku najpierw zdemontowano ILS, później rozpylono sztuczną mgłę, następnie użyto wielkich magnesów a gdy i to nie pomogło to zdalnie zablokowano możliwość wykonania „go around” aby w końcu finalnie rozsadzić samolot bombą termobaryczną. Komisja Antoniego Macierewicza nie spocznie i dopóki będzie w stanie tworzyć będzie kolejne teorie aby uzasadnić zamach. Zamach założono a priori i każde jej działanie ma na celu nie wyjaśnienie przyczyn ile udowodnienie zamachu, nieważne czy rzeczywiście był to zamach, czy nie. W końcu od początku założono że był. Co prawda nie było dowodów, ale w końcu po to powołano komisję, żeby ta znalazła dowody.
Mylą się i obstają przy swoim: policjanci, lekarze, psycholodzy, sędziowie, politycy, naukowcy i małżonkowie. Z tego powodu należy bardzo mocno kwestionować własne przekonania. Oraz odpuszczać i umieć się przyznać do błędu. W naszej kulturze jest to oczywiście porażka, bo błąd pozwala innym pastwić się nad nami. Bankructwo w Ameryce jest powodem do dumy, w Europie wprost przeciwnie. Przypominam te płomienne artykuły (w Polsce w Gazecie Wyborczej) o tym jaki Donald Trump jest „głupi” bo „bankrutował”. Dla Amerykanów stanowiło to zresztą dowód, że jest on prawdziwym człowiekiem który ponosi ryzyko jak każdy z nich. Dla nas stanowiło zaś wskazówkę, jak bardzo przekaz medialny może być błędny – pytanie czy dlatego, że dziennikarz pisze, żeby się przypodobać innym dziennikarzom (vide Taleb), czy dlatego, że pisze pod z góry założoną tezę, ignorując fakty (jak twierdzą Tavris i Aronson). Przywołuję Taleba z jeszcze jednego powodu – o ile bankructwo oznacza fizyczną stratę posiadanych zasobów (skin in the game), karę za swoje błędy, o tyle przyznanie się do błędu bez widocznej fizycznej straty jest wg autorów źle widziane także w Ameryce. Widać, iż społeczeństwo lepiej traktuje błędy, za które kogoś spotkała widoczna kara…
Wracając do refleksji i uświadomienia sobie błędu. Lepiej się przyznać, czy nie? Autorzy stawiają tezę, że zdecydowanie należy przyznawać się do błędu i natychmiast starać się go naprawić. Tu zaskakująco zbiegają się poglądy psychologów i informatyków: program po wystąpieniu błędu powinien zakończyć pracę (albo jakąś czynność, którą akurat robi), gdyż lepiej, jeśli użytkownik ma świadomość błędu, niźli gdy miałby myśleć iż program działa poprawnie, podczas gdy w rzeczywistości uszkodzona aplikacja sumarycznie dokonywała by większych, ale początkowo niewidocznych zniszczeń.
Na takie ukryte zniszczenia w opinii zwracają uwagę autorzy. Lepiej przyznać się samemu do błędu, niż dać się na błędzie przyłapać. Nawet gdy ominie nas odpowiedzialność, to niesmak i publiczny wstyd będzie większy. Odpowiedzialność co prawda zazwyczaj omija polityków, czasami jednak dopada lekarzy, zaś małżeński błąd i jego silna obrona sumują się i prędzej czy później uderzają ze zdwojoną siłą.
Wnioski? Kwestionujmy wszystko, zawsze i wszędzie. Prośmy o wyjaśnienie. Weryfikujmy swoje przekonania i tezy. Odpuszczajmy i przyznawajmy się do błędu. Na początku będzie bolało, ale finalnie będziemy dużo szczęśliwsi.
Carol Tavris i Elliot Aronson: Błądzą wszyscy (ale nie ja). Dlaczego usprawiedliwiamy głupie poglądy, złe decyzje i szkodliwe działania, Smak słowa, Sopot 2013
PS. Oryginalny tytuł „Mistakes were made (but not by me)” to w dosłownym tłumaczeniu na polski: „Błędy zostały popełnione (ale nie przeze mnie)” i jest to w moim przekonaniu o wiele lepsze tłumaczenie tytułu niż wybrane przez wydawcę. Jeszcze lepsze byłoby użycie formy „Popełniono pewne błędy (ale nie ja)” bo taka forma dużo mocniej „odczłowiecza” sprawców owych błędów.